playlista

sobota, 26 marca 2016

Rozdział 34

Valentine
     Patrzyłem na wszystkich stojąc przy głównej bramie.Widziałem strach na wielu twarzach a już zwłaszcza na twarzy mojej córki.Stała na zewnątrz i patrzyła w niebo.
    -Martwisz się-zauważyłem podchodząc do niej.Położyłem rękę na jej ramieniu.
    -Nie chcę tam wracać-wyszeptała.
    -Gdzie Jace?-spytałem zmieniając temat widząc jej minę.
    -Poszedł to swoich rodziców.
    -Nie rób nic głupiego-poprosiłem.
    -Nie martw się tato jeszcze zatańczę na twoim ślubie-uśmiechnęła się idąc w stronę ruin.
    -Na czyim ślubie?-spytałem ale mnie nie dosłyszała.
    Staliśmy gotowi do walki.Demony były coraz bliżej nas.Na samym przodzie stała Clary.Nikomu nie udało się jej przekonać.Nie miała jedna żadnej broni przy sobie co mnie martwiło.Jednak nie minęło kilka sekund a w jej dłoni zaczął pojawiać się długi złoty miecz.Na mieczu widniały kryształowe gwiazdy i nieznane mi runy.Po chwili demony rzuciły się na nas.Było ich strasznie dużo.Nigdzie jednak nie widziałem Jocelyn.Walka stawała się coraz bardziej zacięta.Zabijałem jednego demona za drugim.Jednak z wilkołakami miałem problem,były strasznie wytrzymałe i silne.Nagle usłyszałem wycie.To było stado Luke'a.Nie rozumiałem jednak skąd się wzięli.Wilkołaki rzuciły się na demony.Jednak to niewiele dało demonów wciąż było setki.Nagle coś powaliło mnie na ziemię.Podnosząc się zobaczyłem Jocelyn.
    -Przygotuj się na śmierć-warknęła rzucając się na mnie.
    Wyglądała strasznie niczym demon.Była o wiele silniejsza niż zapamiętałem.Z trudnością unikałem jej ciosów.Walka trwała coraz dłużej.Byłem pewny że wszyscy walczymy od kilku godzin.Traciłem już nadzieję na zwycięstwo.Upadłem na ziemię od ciosu Jocelyn.Nie miałem sił aby wstać,wiedziałem że to już koniec.Zamknąłem oczy przygotowując się na ostateczny cios,który nie nadszedł.Spojrzałem na Jocelyn,z jej piersi wystawał płonący miecz.Za nią stała nie kto inny jak moja córka z triumfalnym uśmiechem.Jej oczy były inne,miały biało niebieski kolor.Miały kształt gwiazd.Zmartwiło mnie to.Wstałem na ostatkach sił.Wszyscy wciąż walczyli tak jakby śmierć Jocelyn nic nie znaczyła.Spojrzałem na Clary,dotknęła mieczem ziemi,która od razu zapłonęła niebiesko złotym ogniem.Demony od razu przestały atakować i zaczęły uciekać.Ogień jednak otoczył demony i uniósł się tak wysoko aby nie mogły uciec.Clary uniosła miecz i podeszła do kręgu ognia.Wyszeptała niezrozumiałe słowa po których ogień zgasł nie zostawiając po sobie jakiego kolwiek śladu.

 
 Elizabeth
     Patrzyłam zdumiona na Clary.Kiedy ogień przestał płonąć i zniknął razem z demonami pobiegłam do Valentine'a.Stał ledwo na nogach podpierając się o miecz.Od razu się do niego przytuliłam,kontem oka zauważyłam dziwny uśmieszek na twarzy mojej córki.
    -Nie chce przeszkadzać ale mam miasto odbudować teraz czy może dać wam trochę czasu?-spytała na co się roześmiałam.
    -Po kim ona to odziedziczyła?-spytałam patrząc w oczy Valentine'a.
    -Zakładam że po żadnym z was-usłyszałam głos Luke'a.
    -Skąd twoja sfora się tu wzięła?-spytał Valentine.
    -Przyszła do nas jakaś czarownica.Powiedziała że potrzebujecie pomocy.Otworzyła nam portal i zniknęła.Nawet się nie przedstawiła-odpowiedział.
    -Niestety czarownice już takie są.Jak ja się cieszę że nie jestem czarownicą-oznajmił Magnus podchodząc do nas.
    -Ale mógłbyś być-prychnęła moja córka idąc w stronę Sali Anioła.
    -Powinniśmy wrócić do sali i was opatrz-powiedział odchodząc.
    -Dasz radę iść?-spytałam.
    On nic nie odpowiedział tylko przyciągnął mnie do siebie i pocałowała.Nie robił tego od ponad siedemnastu lat.Nigdy nie rozumiałam dlaczego mnie od siebie od trąca.Teraz nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.Liczył się tylko on.Odwzajemniłam jego pocałunek przyciągając go jeszcze bliżej siebie.

Clary
    Stałam i patrzyłam ukradkiem na moich rodziców.Pierwszy raz widziałam jak się całują.Bardzo się z tego cieszyłam, w końcu będą mogli być razem.
   -Nie ładnie podglądać-usłyszałam głos Nathaniela.
   -Nie podglądam.
   -Widzę właśnie-zaśmiał się.
   -To twoja sprawka prawda?-spytałam.
   -Nie wiem o czym mówisz.
   -Ty wysłałeś te czarownicę aby zawiadomiła sforę-rzekłam.
   -Tak to moja sprawka-przyznał.
   -Skąd wiedziałeś?-zapytałam.
   -Pamiętasz jak jakiś czas po tym jak staliśmy się parabatai miałaś sen.Śnił się nam obojgu.Wojna po której musiałaś odejść.Wiedziałem że ten sen może się spełnić jeśli nic nie zrobię.Postanowiłem zadziałać i poprosiłem starą znajomą o pomoc-oznajmił.
   -Znowu mnie uratowałeś.Nie zasłużyłam na twoją pomoc po tym co zrobiłam.Dziwię się że mi wybaczyłeś-powiedziałam ze smutkiem w głosie.
   -Przestań się o to obwiniać.Nie mam ci tego za złe-wyszeptał przytulając mnie.
   -Nie przeszkadzam?-usłyszałam głos Jace'a.
   Spojrzałam na niego.Był zdenerwowany i na moje oko zazdrosny.Nathaniel szybko mnie puścił i odszedł.Jace stał z założonymi rękami i patrzył na mnie.Widziałam na jego rękach i twarzy siniaki i niewielkie rany.
   -Możesz mi wyjaśnić co to było?-spytała nagle wściekły.
   -Chyba o czymś zapomniałeś-rzekłam podchodząc do niego.
   -Niby o czym?
   -O tym że cie kocham.O tym że jesteś dla mnie najważniejszy.Nie musisz być o niego zazdrosny.Dla mnie liczysz się tylko ty i nikt nigdy tego nie zmieni-oznajmiłam spokojnie patrząc prosto w jego złote oczy.
   -Przepraszam znowu mnie poniosło.Po prostu kiedy widzę was razem...nic nie poradzę że jestem o ciebie cholernie zazdrosny-objął mnie w tali i przyciągnął do siebie.Nasze twarze dzieliło od siebie kilkanaście milimetrów.
  -Mój słodki zazdrośnik-wplotłam ręce w jego jedwabne włosy i namiętnie pocałowałam.Cieszyłam się że to już koniec i że nie bę musiała wracać do nieba.
 
    

Życzę wszystkim Wesołych Świąt Wielkanocnych i mokrego lanego poniedziałku.
Ze względu na niewielką ilość wyświetleń i komentarzy rozdział 35 pojawi się za tydzień.